Przejdź do głównej zawartości

Przedstawiamy - Iwona Kiuru

Dziś mam przyjemność podpytać o tajniki zawodu tłumacza panią Iwonę Kiuru (finskie slowo kiuru oznacza skowronka), która przetłumaczyłą dla nas książkę "Lato z rabusiami", a wcześniej "Dziewczynkę i drzewo kawek".


Fiński to podobno jeden z najtrudniejszych języków na świecie. Co Panią skłoniło do nauczenia się języka, który posłużył Tolkienowi do stworzenia języka elfów?

- Kiedy jeszcze byłam w ogólniaku, mój tata lubił sobie żartować, że mogę studiować, co tylko zapragnę: albo prawo, albo medycynę. Ja jednak zdecydowałam się na filologię fińską w Poznaniu i przyznam, że wówczas zupełnie nie byłam świadoma, w jak dużym stopniu tamta decyzja pokieruje moim późniejszym życiem. Powodów było sporo: od biologii czy historii wolałam naukę języków obcych, zamiast trywialnej – jak wówczas myślałam – germanistyce chciałam poświęcić się czemuś nietuzinkowemu… Niemały wpływ na ostateczny wybór kierunku miał fakt mojej wciąż silnej miłości do książek autorstwa Tove Jansson. Nie przeszkodziło mi nawet, że twórczyni Muminków napisała swoje książki po szwedzku, a nie po fińsku. Poznań kusił także ze względu na Jeżycjadę, której byłam fanką w okresie nastoletnim.   

Prowadzi Pani bloga, w którym omawia fińską literaturę dla dzieci i młodzieży. Czy Finki i Finowie piszą inaczej?

- W literaturze fińskiej (oraz krajów skandynawskich) najbardziej cenię sobie chyba to, że pisarze traktują swoich czytelników jak równoprawnych partnerów. Właściwie nie spotkałam się w książkach fińskich autorów z infantylizacją albo tzw. dydaktycznym smrodkiem. Mam wrażenie, że również na poziomie ilustracji odczuwalna jest taka partnerska relacja: jeśli jakaś książka jest adresowana do najmłodszych czytelników, to absolutnie nie gwarantuje, że buzie wszystkich bohaterów będą uśmiechnięte, a policzki rumiane. Nie znaczy to jednak, że nie doceniam polskich pisarzy i ilustratorów, przeciwnie! Mojej córce czytam na dobranoc tylko po polsku głównie utwory naszych rodzimych twórców, a fińskich wydawców próbuję zarazić entuzjazmem do tych książek, które moim zdaniem koniecznie należałoby przetłumaczyć z języka polskiego.
 
Tłumaczenie to niejednokrotnie bardzo karkołomne przedsięwzięcie, czasem trzeba wybrać między przekładem wiernym, a ładnym. Czy często musi Pani dokonywać takiego wyboru?

- W przypadku tłumaczenia książek dla dzieci te wybory dotyczą zwykle innej opozycji, fachowo nazywanych strategiami domestykacji lub egzotyzacji; muszę więc decydować, czy i w jakim stopniu adaptować obce i niezrozumiałe dla polskiego czytelnika elementy. Przy podejmowaniu takich decyzji zwykle kieruję się wiekiem potencjalnych czytelników. Fiński Väinö, jeden z bohaterów książek z cyklu Markusa Majaluomy, w moim tłumaczeniu nosi imię Konstanty, ponieważ jest to imię rzadkie, eleganckie, a jednak zdecydowanie łatwiejsze do wymówienia i zapamiętania niż to oryginalne. Uważam jednak, że dzieci, które rozpoczęły szkołę, są świadome, że ich rówieśnicy za granicą mają najróżniejsze imiona, dlatego też w książkach Timo Parveli o Elli i przyjaciołach występuje m.in. Tuukka i dopiero z kontekstu polski czytelnik dowiaduje się, że mimo zwodniczej końcówki jest to imię męskie. Imiona to zaledwie kropla w morzu tłumaczeniowych dylematów, ale nie ukrywam, że właśnie tego rodzaju nieoczywiste kwestie sprawiają mi w pracy najwięcej radości
 
To teraz proszę opowiedzieć o wrażeniach z tłumaczenia "Lata z rabusiami". Powiem szczerze, książka wywołała u mnie wiele radości.




- Cieszę się bardzo! Swego czasu pisywałam felietony do fińskiego dziennika „Helsingin Sanomat” i pamiętam, że w jednym z nich skupiłam się na różnicach kulturowych pomiędzy Polakami a Finami widocznymi z punktu widzenia pasażera. Felieton rozpoczęłam od zdania, że „Lato z rabusiami Siri Kolu to świetna powieść dla dzieci, której jednak nie warto tłumaczyć na język polski, ponieważ jej humor w dużej mierze opiera się na tym, że jedna z dorosłych bohaterek książki wciąż przekracza dozwoloną prędkość”. W Finlandii właściwie nie istnieje zjawisko piractwa drogowego, kierowcy na ogół bardzo grzecznie przestrzegają wszelkich przepisów, co zresztą ma związek z wysokością wystawianych mandatów… Ale kiedy kilka lat później dzięki wydawnictwu Tatarak rozpoczęłam pracę nad przekładem, zorientowałam się, że w tej książce aż się skrzy od humoru, nawet jeśli postać Hildy nie jest w oczach polskich czytelników równie szalona jak dla Finów. Podobnie jak w przypadku innych przekładów, z pomocą niejednokrotnie przychodziła mi autorka, a także mój kolega, tłumacz na język francuski. Również przy rabusiach nieraz musiałam się upewniać, jaką płeć reprezentują co niektórzy epizodyczni bohaterowie, jako że język fiński jest kompletnie „bezpłciowy”, a w przekładzie zwykle nie da się uniknąć stwierdzenia, czy dana osoba jest np. kelnerką, czy kelnerem.
Z konkretów pamiętam, że trochę się nabiedziłam przy tworzeniu ZBUJa – w fińskiej wersji jest mowa po prostu o letnich dniach rabusiów, ale uznałam, że w tym przypadku dosłowne tłumaczenie to za mało, tym bardziej, że przymiotnik „letni” kojarzy się nam równie dobrze z czasem wakacyjnym, jak i z czymś mało intensywnym, miałkim. ZBUJ zaś oprócz innych zalet ma w sobie coś łobuzerskiego, bo na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie błędu ortograficznego i moim zdaniem ta łobuzerskość dobrze wpisuje się w rabusiowe klimaty.
 

Czy ma Pani jakieś rady dla początkujących tłumaczy? A może jest coś, o czym chciałaby Pani opowiedzieć naszym czytelnikom

- Myślę, że nie będę specjalnie odkrywcza, jeśli powiem, że dla każdego tłumacza literatury ważniejsza od świetnej znajomości języka obcego jest znajomość ojczystego. W moim przypadku pielęgnowanie i rozwijanie polszczyzny odgrywa szczególnie wielką rolę, ponieważ już od 10 lat mieszkam w Finlandii. Czytam więc niemal w każdej wolnej chwili i przyjeżdżam do Polski tak często, jak to możliwe. Czytelnikom Tatarakowych książek przesyłam serdeczne pozdrowienia! Mam nadzieję, że polubicie rabusiów na tyle, że zechcecie przeczytać o ich kolejnych przygodach i że będę mogła je wkrótce przetłumaczyć. Cały cykl liczy już sześć pozycji oraz książkę kucharską z rabusiowymi przepisami.

Dziękuję bardzo za rozmowę!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wywiad z tłumaczką Izabelą Zając

Izabela Zając (ur. 1981 r.) – tłumaczka języka słowackiego. Ukończyła słowacystykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wykonuje tłumaczenia tekstów użytkowych, tłumaczenia audiowizualne, w jej przekładzie ukazały się dotychczas powieści Ivany Dobrakovovej, Moniki Kompaníkovej i Danieli Kapitáňovej (w tandemie z Miłoszem Waligórskim) oraz opowiadania Mariana Janika i Víťa Staviarskiego (również z Miłoszem Waligórskim). Od niedawna prowadzi w Radiu Kraków cotygodniową audycję dla mniejszości słowackiej w Małopolsce Na slovíčko. Wolny czas lubi spędzać w lesie i na odkrywaniu własnych ścieżek w mieście. Pochodzi z Ustrzyk Dolnych. Mieszka i pracuje w Krakowie. Zdjęcie z archiwum Izabeli Zając Tłumacze to osoby, dzięki którym czytelnicy mogą odkryć inne światy i inne kultury, zagłębić się w tekst, który byłby niedostępny bez wielu lat nauki języka obcego. Jaka była Pani droga do zawodu tłumaczki i skąd zainteresowanie językiem słowackim? Poniekąd zadecydował przypadek. Albo nawet cała seria p

"Tato, zdobądź dla mnie księżyc" Eric Carle

Pamiętacie  "Konika morskiego" ? Przedstawiamy kolejną książkę o Tacie! Monika jest małą dziewczynką, która pragnie pobawić się z Księżycem. Ale jak to zrobić? Poprosić Tatę :-) Bo wiadomo, że Tata może wszystko, nawet zdobyć Księżyc! Tato, zdobądź dla mnie Księżyc To piękna książka o rodzicielstwie, o dziecięcych marzeniach i o tym, że Tata to prawdziwy bohater, który te marzenia stara się spełniać. Zresztą sami zobaczcie!

Wywiad z Państwem Bogusią i Romanem Schodnickimi z Pasieki Beskidzkiej

  Rozmawiamy dziś z P aństwem Bogusią i Romanem Schodnickimi, którzy zajmują się pszczelarstwem i prowadzą wędrowną pasiekę.   Ule na pożytkach - fot. z archiwum Państwa Schodnickich Jak zaczęła się Państwa przygoda z pszczelarstwem?   Dziadek Bogusi 102 lata temu zbudował dom mieszkalny i zabudowania gospodarcze. Był kolejarzem, prowadzi ł te ż gospodarstwo rolne. Na działce siedliskowej miał ule z pszczołami. W tamtym czasie prawie w każdym gospodarstwie były ule. Dziadek zgin ą ł podczas II wojny światowej , a po jego śmierci hodowle pszczół prowadził ojciec Bogusi. Gdy potrzebował pomocy , delegowany był mąż Bogusi . T o były jego pierwsze kontakty z pszczołami , i tak już zostało. Samodzielne prowadzenie pasieki wi ą za ł o si ę z nauk ą czerpaną z książek, z kurs ów pszczelarskich i od innych pszczelarz y .   Ule na pożytkach - fot. z archiwum Państwa Schodnickich Czym jest wędrowna pasieka?   Od kąd pszczołami żyjącymi w dziuplach, a następ